Koszyk

Koszyk

Madagaskar – część 1

Madagaskar bez lukru, czyli „Malgaszka z nie-bajki”: mój pierwszy krok w szarą Afrykę. 

 

Wyobrażasz sobie Madagaskar jako rajską wyspę? Lemury skaczące wśród soczystej zieleni, turkusowy ocean, palmy pochylone nad wodą, a w tle baobaby niczym wyjęte z dziecięcej bajki. Owoce morza na kolację, świeże mango na śniadanie, i ten niezwykły zapach dzikiej przygody. Tak, ja też miałam przed oczami te wszystkie instagramowe pocztówki. Ale Madagaskar, który zobaczyłam, nie miał z tym nic wspólnego.

Przyjechałam tu w porze suchej, zimowej. Roślinność wyblakła na kolor starych płócien, trawy wypalone do cna, a ziemia – czerwona jak sproszkowana papryka – unosiła się za każdym krokiem, wciskała w buty, włosy, telefon, którym uchwycałam opisywane chwile i doświadczenia. Czułam się trochę jak w filmie drogi, tylko że tu droga była… czymś absolutnie umownym. 160 kilometrów w 6 godzin. Tak, dobrze czytasz. Sześć godzin wytrząsania w rytmie afrykańskiej pralki.

Stolica, Antananarivo, powitała mnie złotym światłem zachodzącego słońca, które – jakby specjalnie – podkreślało kontrasty tego miasta. Centrum jeszcze trzyma fason, kolonialna architektura walczy o resztki godności, ale wokół… domki jak z kartonu, a po zmroku miasto zamiera. Tu nie ma wieczornych spacerów, kawy na tarasie, gwaru. Tu po prostu się nie wychodzi.

Rano wsiadłam do suva i wynajęty kierowca ruszył do Antsirabe. Pierwszy oddech miasta to feeria zapachów, od przypraw po gnijące resztki – niekoniecznie romantyczna, ale prawdziwa. I od razu, bez taryfy ulgowej- bo taki był plan, trafiłam do szpitala prowadzonego przez misjonarki. To miejsce jest jak kapsuła czasu – niby nowocześnie, jak na Afrykę, dzięki europejskim darczyńcom, ale wciąż dramatycznie brakuje leków, rozmaitych sprzętów, nadziei.

Tutaj poznałam siostrę franciszkankę, która nauczyła mnie patrzeć na Madagaskar bez różowych okularów, słuchanie jej opowieści to jak kubeł zimnej wody. Bo tu wszystko kręci się wokół pieniędzy – masz, żyjesz; nie masz – liczysz na cud albo na szamana, albo umierasz. Wsparcie z zewnątrz, zaangażowanie sióstr, lekarzy wolontariuszy z Europy, którzy tu bywają,  ratuje setki istnień, ale to ciągle kropla w oceanie potrzeb.

Najbardziej uderzyło mnie jednak to, jak bardzo dba się tu o zmarłych – chyba o wiele bardziej niż o żywych. Pogrzeby trwają dniami, a nawet tygodniami, a co kilka lat urządza się przewijanie zwłok – wielką, rodzinną imprezę. Grobowce? Solidne jak bunkry, często o stokroć lepsze niż domy, w których Malgasze spędzają życie. Domy, które nie chronią przed deszczem, zimnem, głodem.

A codzienność? Tu nie ma bajki. Kolorowe ubrania – wyprane w rzece, rozwieszone na klepisku – tylko na chwilę zakłamują rzeczywistość. Bose stopy, brudne ręce, dzieci przeganiane przez kurz i głód, kilometrami wędrujące do szkoły, na targ, po wodę. Przy drodze dorośli i mali sprzedawcy próbują zaczarować przejezdnych kapeluszem, pomarańczami; czasem można zauważyć abstrakcyjny kram … z zabawkowymi ciężarówkami. Lalki? Nie istnieją.

Tak właśnie powstaje mój pierwszy obraz „Malgaszka z nie-bajki”. Madagaskar to miejsce, gdzie piękno i brzydota, magia i codzienny dramat ścierają się w słońcu, kurzu i …śmiechu dzieci, które zwykle nie mają nic. To pierwsza scena mojej serii „Szara Afryka w różowych okularach” – opowieść o świecie, który zostaje pod skórą na zawsze.

No Replies on

Madagaskar – część 1

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *